Ballada o Śnie i Śmierci
Z czasem rzędem bogowie, zapomnieniem gnani,
Jedno odeszli głośnie - rzadziej wspominani,
A choć postaci wielu pamięć ludzka tłamsi,
Bo po cóż czcić przeciągle, gdy zniknęli tamci,
Dwójka ostańców boskich nadal młoda siedzi,
Ludzkiej z niebieskich wyżyn przewodząc gawiedzi,
Choć nawet bezofiernie lud ich istnieć raczy,
To sens istnienia boski jeszcze coś dlań znaczy.
Powinność bowiem stała dziać musi bez końca
Się, w blasku księżyca lub w promieniach słońca...
Bogów dwu tylko wyższe bytowanie
Życie warunkuje, zsyła pokaranie.
Dwaj oto bracia, wprzódy z Nyks poczęci,
Z Tartaru ich głębi lud potęga pędzi;
Pierwszy z nich, czysty, a groźny ogromnie.
Gdy powie - ust tysiące jego słowa pomnié!
Potęgę swą na Lemnos ulokował snadnie,
Tłum przed nim jak uśpiony na kolana padnie.
Z rogiem, z laską Hypnos wdzięcznie przedstawiany
Łagodne ma oblicze; niepozorne ramy.
W Lete sąsiedztwie niegdyś, w grocie zamieszkały,
Dziś w świecie wielkim ludzi blask roztacza chwały.
Nim lice noc obnaży, gdzieś tam, na sklepieniu,
On, Hypnos, lud swój ziemski wnet pogrąża w śnieniu.

Nyks dwójkę jednak bliźniąt porodziła srogo...
Potęgą swoją drugi, trwogę czyniąc bogom,
Z Tartaru wyszedł głębin - niby anioł cudny,
Odwidział się im wkrótce pozór ten obłudny.
Tanatos bowiem pięknej swej boskiej urody,
Tysiącom życie zabrać przed upływem doby
Mógł, może, móc także za wieki i będzie...
Trzymając się cudem w boskim życia pędzie.
Dzierżąc pochodnię i łańcuch, u ramion
Z czarnymi skrzydły przez lud swój przedstawion,
Kiedyś, nim bóstwa zniknęły bez śladu,
W Podziemiu z Hadesem stał na straży ładu.
Teraz zaś błądzi samotnymi drogi,
Śląc pomór wśród cichej zgnębienia pożogi.
Tak dwaj boscy bracia, trwając ramię w ramię,
Do końca swego mając nosić ludzkie znamię,
Na Ziemi, co ludy niedowiarków płodzi,
A lud przeświadczenie wnet za nosy wodzi,
Że bogów istnienie wątpliwość przedstawia,
Ni ofiar, ni szacunku - lud bóstwom odmawia.
Śmierć do Snu tak rzecze, >>Miarka się przebrała,
Szacunek cały ludzki mija nas, bez mała!
Ich nędzne, marne dusze niewarte istnienia,
W kruchości swej nie cenią naszego stworzenia.
Jak niegdyś, gdy inni zniknęli bogowie,
Bo długo lud głupi już nie miał ich w głowie,
Tak my nie możemy, porządek na Ziemię
Zsyłając dnia każdego, ale to cierpienie!
Pokarać musimy lud niegodny chwały,
By czczenia nas posmak narody poznały.
Twa pamięć zapewne wspomnień dzierży krocie,
Gdy Lykaon, król nędzny, głupi w swej istocie,
Zeusa ludzkim mięsem w chwili złej znieważył,
A ten potopem w złości dzikiej Ziemię sparzył.
Tyś Snem jest, a ja Śmiercią, gdy w parze powstaniemy,
Na wzór ten całą ludzkość pokorą skrzykniemy
Tych przetrwaniem, co mają do dzisiaj w nas wiarę
Błogosławmy - reszcie zesłać trzeba srogą karę!<<
A Hypnos Śmierć na to odpowiedzią raczy,
>>Trzeba, bracie, rozważnie. Kara - cóż to znaczy?
Można ludzi karać, mogą życie stracić...
Lecz jak nam, drogi bracie, ma się to opłacić?
Czym władza jest nasza w pustce nieprzebycia
Którą Ziemia by była bez ludzkiego życia?
Nie, nie można zabić - sposób prawowity,
Że obecność nasza to nie tylko mity,
Mam ja jednak od czasu niedługiego w głowie
A będę dziś tym właśnie, co ci o nim powie.<<
Dalej jął Hypnos plany swe obnażać,
Co by serca kruche mogło wprost przerażać,
Tortury niezmierne obmyślone przecie
Aby zgładzić ludzi w ich istnienia kwiecie.
Hypnos, co nad snami niepodzielne rządy
Miał od wieków, musiał, w sposób wielce mądry,
Ziemię ich pozbawić. A niewierni ludzie
Wzywali niebiosa, bo, w upiornym cudzie,
Choć kładzeni zmęczeniem, pogrążeni w katuszy,
Nie mogli ani chwili snem uraczyć duszy.
Tanatos natomiast, śmierci pan jedyny,
Swoje plany oto tak zamienił w czyny,
Że zatrzymał śmierć w miejscu, a drogę do Podziemia
Zamknął - ludziom, co chcieli konać ze zmęczenia...





Komentarze
Prześlij komentarz