mickiewicz lubił bigos
Dostała czas, żeby się wypalić. Dostarczano jej go krocie, w każdym dniu, niby naczyniu - niby w naparstku, niby na tacy, niby w butelce zalatującej przepitym winem. A ona brała i karmiła się nim, bo jej go darowano; może świadoma szkody, może boleśnie forsując dłoń, aby wkładała jej gorycz do ust. Ona nie lubi marnować jedzenia i dość ma kultury, by nie oddawać prezentów. A oni? Nie sposób wymigać się od wyjaśnień. Nie niszczyli jej ze świadomością, że ją niszczą. Może myśleli, że robią dobrze? Przecież nie głodowała. Przecież się nie skarżyła, gdy pochłaniała ich świetne rady. Przecież zawsze miała co robić. Wszak tego się po niej spodziewa. Zawsze, gdy zamiast mitycznego naczynia trzyma w dłoniach notatnik: kartki zmieszane z włosami, myśli przelane na papier pożyczonym długopisem, pozaginane rogi stron... Może nie wie, co robi. To ona sama narzuca sobie perfekcję, choć przecież powinna wiedzieć, że jej nie osiągnie. Chciałaby pisać jak M...